WSPÓŁCZESNA ANTROPOLOGIA KULTURY/ 
ANTROPOLOG WŚRÓD DYLEMATÓW/
CZYLI O KSIĄŻCE CLIFFORDA GEERTZA 
"ZASTANE ŚWIATŁO. ANTROPOLOGICZNE REFLEKSJE NA TEMATY FILOZOFICZNE"

"Jest rzeczą ryzykowną wstać i oświadczyć u kresu improwizowanego żywota, że był to żywot uczonego [...] Przypuszczam, że wszystkie te lata spędziłem na gromadzeniu wiedzy. Starałem się też zrozumieć, co z niej wynika i nie działać wedle schematu: przegląd sytuacji, rozpoznanie możliwości, unikanie wniosków, przemyśliwanie rzeczy od nowa. Nie można dojść w ten sposób do zbyt wielu konkluzji, z pewnością do żadnej, której można by się trzymać przed dłuższy czas. Tak więc referowanie tego wszystkiego przed Bogiem i ludźmi zakrawa trochę na blagę [...]". 1 Tymi słowami, nie pozbawionymi dość umiejętnej kokieterii, Clifford Geertz otwiera swą książkę. A składają się one na bezpretensjonalne, bo wyzbyte okolicznościowego patosu, podsumowanie drogi naukowej jednego z czołowych amerykańskich antropologów.

    Książka "Zastane światło. Antropologiczne refleksje na tematy filozoficzne" złożona z szeregu esejów, artykułów i wykładów wymyka się łatwym kwalifikacjom, być może jednak najbardziej adekwatne będzie określenie jej jako pozycji z pogranicza filozofii i antropologii kultury. Problematyczność kwalifikacji wynika z tematycznego zróżnicowania. W "Zastanym świetle" Geertz rozważa moralną niejednoznaczność pracy antropologa. Podejmuje też ważki dla metodologii nauk społecznych problem sporu pomiędzy zwolennikami relatywizmu i antyrelatywizmu. Znajdziemy tu szkic dotyczący kondycji współczesnej antropologii kultury, szkic prezentujący zalety i trudności związane z projektem psychologii kulturowej Jerome'a Brunera oraz inny - poświęcony recepcji "Struktury rewolucji naukowych" Thomasa Kuhna. Na zakończenie tej enumeracji wspomnieć warto o polemice Geertza z scjentystycznie usposobionymi badaczami pokładającymi dość pochopne, jego zdaniem, nadzieje w kognitywistyce. A także o jego krytyce zbyt znerwicowanego kulturalizmu, demonizującego rzekomy fanatyzm nauk ścisłych i bezwzględną monolityczność ich dyskursu. Ta skrótowa prezentacja nie wyczerpuje bynajmniej potencjału tematycznego tej książki. Nie ułatwia też ewentualnego jej podsumowania.

    Wielorakość podejmowanej tu problematyki jest niewątpliwą zaletą książki Geertza. Nie jest ona impresjonistycznym kolażem tekstów - wynikiem chęci mówienia o wszystkim a w efekcie o niczym. Nie jest też podyktowana nie zawsze rozsądną ambicją roztoczenia przed czytelnikiem tzw. panoramy współczesności oraz dokonania jej łatwych rozpoznań. Jest natomiast świetnym portretem ruchliwej osobowości intelektualnej jej autora - zapewniającym dość miarodajny wgląd w sposób uprawiania przez niego refleksji antropologicznej. Ponadto stanowi dobre, choć mało systematyczne, wprowadzenie w dylematy współczesnej antropologii kultury.

    Nie zdołam tu omówić całości książki. Skoncentruję się więc na wątkach szczególnie dla mnie interesujących. Ale wcześniej - kilka słów o specyfice intelektualnych poszukiwań Geertza. Najkrócej można by je scharakteryzować jako postmodernistyczne. Na stwierdzeniu tym wolałabym nie poprzestawać. Po pierwsze, zanim dokona się zaszeregowania kogokolwiek, wypadałoby uprzednio zastanowić się nad jego swoistością. Po drugie, odwołanie się do postmodernizmu nie zapewnia jeszcze jednoznacznej kwalifikacji, jest to bowiem nurt z założenia unikający jakiejkolwiek monolitycznej autocharakterystyki. Po trzecie, pojęcie to posiada, zdaniem niektórych, konotacje negatywne - kojarzone jest, nierzadko słusznie, z uprawomocnieniem dla braku intelektualnej dyscypliny. (Pomijam tu jeszcze mniej zdyscyplinowaną, bo zacietrzewioną krytykę postmodernizmu, która głosi jego tożsamość z relatywizmem, immoralizmem, nihilizmem etc. i tym sposobem uprawia pełną niezbyt konstruktywnego lamentu krytykę współczesności).

    W "Zastanym świetle" Geertz krytykuje nadmierne aspiracje antropologii kultury, która usiłowała stworzyć względnie uprawomocnioną teorię kultury. Jego krytyka, rzecz jasna, nie jest wyrazem spóźnionej nieufności wobec klasycznych teorii - funkcjonalizmu, psychokulturalizmu czy strukturalizmu. Sceptycyzm Geertza sięga głębiej ponieważ dotyczy jakiegokolwiek paradygmatycznego sposobu uprawiania antropologii, czyli wszelkich prób konstruowania wielkich teorii - ujęć systemowych zgłaszających pretensje do całościowego opisu rzeczywistości kulturowej. Geertz, choć uznaje je za poznawczo nieuprawomocnione, nie przypomina wcale tradycyjnego sceptyka wytykającego epistemologiczne nadużycia zbyt gorliwym wyznawcom naukowego obiektywizmu. Jego krytyka powodowana jest raczej względami pragmatycznymi. Według niego, paradygmatyczny sposób myślenia prowadzi do wyjątkowo sztywnych, obarczonych szeregiem założeń metodologii. A te z kolei są po prostu wysoce niedoskonałymi narzędziami antropologicznego opisu złożoności i wzajemnej nieredukowalności ludzkich form życia. To ostatnie pojęcie, wywodzące się od Wittgensteina, pojawia się tu nie przypadkiem. Geertz otwarcie przyznaje się do tej inspiracji. Podobnie jak autor "Dociekań" optuje za rezygnacją z ujęć systemowych na rzecz ujęć cząstkowych. A wszystko to pod hasłem powrotu ze sterylnego świata nadmiernie spekulatywnych teorii na szorstki grunt doświadczenia. Trzeba tu dodać - doświadczenia symbolicznie zapośredniczonego, bo ani Geertz ani Wittgenstein nie są orędownikami idei bezpośredniego kontaktu z rzeczywistością.

    Pozwolę sobie na krótkie zastrzeżenie, związane z problemem szczególnie mnie interesującym. Geertzowskie powołanie się na Wittgensteina trzeba potraktować ostrożnie. Nie mamy tu do czynienia z bezpośrednią inspiracją sugerowaną nam przez autora - czyli zastosowaniem Wittgensteinowskich koncepcji przeniesionych po prostu na teren antropologii. Geertz interpretuje i konkretyzuje szereg myśli zawartych w "Dociekaniach", między innymi decyduje się na kulturalistyczną wykładnię "formy życia" - pojęcia kluczowego dla filozofii późnego Wittgensteina, bo pozwalającego na dalsze interpretacje, zwłaszcza dookreślenie równie rozmytej semantycznie kategorii "gry językowej". Kwestii tej nie będę tu rozwijać. Dodam tylko, że wykładnia, przyjmowana przez Geertza, choć nie pozbawiona racji, domaga się uzasadnienia, którego w "Zastanym świetle" po prostu nie ma.

    Natomiast niewątpliwym podobieństwem łączącym Geertza i autora "Dociekań" jest charakter tworzonego przez nich dyskursu, opartego nie na pieczołowitym konstruowaniu własnej teorii, lecz na ciągłym ataku pozycji oponentów lub sprzymierzeńców - jeśli tylko ci ostatni popadają w jakiekolwiek doktrynerstwo. Możemy spokojnie uznać stwierdzenia w postaci: "Z wyjątkiem chwil, gdy opuszcza mnie roztargnienie lub przytłaczają grzechy, których z głupoty nie popełniłem, boję się polemik." za stylistycznie wdzięczny ornament. "Zastane światło" to książka przede wszystkim polemiczna, co nie znaczy, że poprzestająca na bezproduktywnej negacji. Geertz, choć niechętny stawianiu tez, opiera swój krytycyzm na pewnych założeniach.

    Jedną z przesłanek stojących za jego antropologią interpretatywną jest zdefiniowanie rzeczywistości dostępnej antropologicznemu badaniu jako rzeczywistości znaczeń, intersubiektywnie konstruowanych i osadzonych w ludzkich formach życia. Ów świat znaczeń nie jest, rzecz jasna, dany antropologowi na mocy bezpośredniego wglądu. Jest on raczej rekonstruowany w toku trudnego procesu nakładania się, zazębiania i wzajemnych konfrontacji semiotycznych światów - świata kultury badanej i kultury badającego. Oznacza to, że ostatecznym owocem pracy antropologa nie jest ani obiektywny opis, ani też arbitralna, subiektywna konstrukcja. Zarówno czysty subiektywizm jak i czysty obiektywizm to po prostu, jego zdaniem, filozoficzne chimery. Świat znaczeń (dzięki którym jakakolwiek rzeczywistość kulturowa jest nam dana) jest domeną intersubiektywności.

    Myliłby się jednak ten, kto uznałby, iż Geertz, nie stylizujący się zresztą na pioniera -demaskatora filozoficznych iluzji, coś tu nam wyklaruje. Z punktu widzenia epistemologicznego, problem naukowego postępowania pozostaje nadal nierozwiązany, a sytuacja antropologa co najmniej trudna. Autor z pełną premedytacją nie oferuje nam żadnej jasno sformułowanej metodologii. Co nam więc pozostaje? Otóż pozostaje albo odkurzenie nie budzących już ani entuzjazmu ani nawet zaufania pojęć takich jak empatia czy intuicja. Albo stan ciągłego poznawczego dyskomfortu. Jedyne wyjście, jakie Geertz proponuje, to zaakceptować ów stan rzeczy i uczynić go integralną, motywującą nas do nieustannego wysiłku częścią doświadczenia antropologicznego. Jeśli tego nie zrobimy, jeśli pozostaniemy na etapie intelektualnej hipochondrii, to jest to sygnał, że powinniśmy przerzucić swe zainteresowania w rejon poznawczo bardziej satysfakcjonujący. I zająć się chociażby chemią organiczną - radzi kąśliwie.

    Tym samym Geertz unika jakichkolwiek rozstrzygnięć epistemologicznych. Jego strategią pozostaje metoda złotego środka - zachowująca dystans zarówno wobec łatwego, bo nie uprawnionego optymizmu scjentystów, jak i wobec poznawczego pesymizmu nieustannie załamującego dłonie i celebrującego epistemologiczne rozterki. Co więcej, strategia złotego środka wydaje się interpretacyjnym kluczem do całości omawianej książki - autor stosuje ją w każdym z omawianych problemów.

    Przywołajmy przykład. W jednym z rozdziałów Geertz rozważa problem moralnych rozterek nierozerwalnie związanych z pracą antropologa. Bo antropologowi w terenie, jeśli tylko nie jest niereformowalnym hipokrytą, rzadko udaje się zachować stan niczym niezmąconej etycznej neutralności. Autor dochodzi do wniosku, iż zarówno chłodna postawa dystansu wobec wszelkich wartościowań jak i postawa pełnego empatii zaangażowania są po prostu wynikiem swoistej mitomanii. Mitomanią jest bowiem wiara zarówno w możność zachowania pozycji osoby z zewnątrz jak i w możliwość empatycznego "wniknięcia" w życie danej społeczności. Postawy te nie tylko wynikają z hołdowania intelektualnym iluzjom. Obranie którejkolwiek z nich i próba ortodoksyjnego w niej wytrwania uniemożliwia na dłuższą metę jakiekolwiek badanie. Zdaniem Geertza, gwarantem względnie owocnych poszukiwań antropologa jest postawa ciągłego balansowania pomiędzy empatią, wynikającą z etycznej wrażliwości a względnym dystansem, który umożliwia jakiekolwiek badanie. Zachowanie tej chwiejnej równowagi (a może raczej niewygodnego rozkroku) wymaga dużego wysiłku. Kto jednak założył, iż praca w terenie ma być zadaniem łatwym? Kpina z wszelkich intelektualnych skrajności towarzyszy też szkicowi o śmiałym tytule "Stan antropologicznej sztuki", poświęconemu kondycji współczesnej antropologii. Kondycja ta, referuje autor, w latach ostatnich jest przedmiotem niewesołych diagnoz i prognoz. Bo antropologia wydaje się mieć nieuleczalny i permanentny kryzys tożsamości. Granice jej możliwości poznawczych są szeroko dyskutowane - w konsekwencji pozostają nieostre. Zaś wszelka charakterystyka zakresu tego, czym w zasadzie zajmuje się antropolog okazuje się zadaniem dość beznadziejnym. Będąc sceptykiem w kwestii pomyślnego rozwiązania owych problemów Geertz daleki jest od uprawiania intelektualnych jeremiad.

    "Jedną z zalet antropologii jako działalności naukowej jest to, że nikt, łącznie z tymi, którzy ją uprawiają, nie wie dokładnie, czym ona jest" 2 - oświadcza. Zdanie to pozornie wydaje się dowodem niefrasobliwości. W rzeczywistości świadczy o konsekwentnie realizowanej postawie intelektualnej jego autora. Geertz uważa, że brak paradygmatu naukowego i niemożność uzyskania pełni poznawczych uprawomocnień nie jest dla antropologii przeszkodą. Co więcej, deklaruje się jako wróg wszelkich naukowych paradygmatów, prowadzących do stworzenia spójnego, jednolitego dyskursu. Dyskurs taki, jego zdaniem, prowadzi do epistemologicznych nadużyć i niezbyt fortunnych wyników naukowych. Aby ich uniknąć, proponuje pogodne zaakceptowanie pluralistycznego charakteru antropologicznego dyskursu. Czyli, krótko mówiąc, stan zalegalizowania twórczego fermentu.

    Problem w tym, że nie każdy ferment jest twórczy. I nie zawsze jest on odróżnialny od stanu wcale nietwórczego chaosu. Apel Geertza, aby porzucić próbę stworzenia jednej, koherentnej wiedzy o człowieku i zająć się budowaniem wiedzy lokalnej - zbioru przeplatających się dyskursów, wiedzy rezygnującej z uniwersalistycznych pretensji, uczciwie wskazującej uwarunkowania kulturowe obserwatora jest dość przekonujący. Czy jednak recepta Geertza może stać się przepisem uniwersalnym na udane dalsze życie "antropologicznej sztuki" pozostaje kwestią otwartą. Być może bowiem tym, co motywuje ów twórczy ferment jest skrzętnie ukrywany lub nieświadomy uniwersalizm - próba ogarnięcia fenomenu istoty zwanej człowiekiem.

    Strategię uchylania się przed twardo stawianą alternatywą widać najdobitniej w szeroko omawianym przez Geertza problemie sporu pomiędzy zwolennikami relatywizmu i antyrelatywizmu. Autor "Zastanego światła" nie podpisuje się pod żadnym z owych stanowisk, ponieważ uniknąć chce wszelkiego dogmatyzmu, związanego z akceptacją stojących za nimi założeń epistemologicznych. Sam proponuje stanowisko zwane anty-antyrelatywizmem, w którym neguje założenia antyrelatywizmu, jako nieuprawnione, prowadzące do teorii systemowych i w efekcie redukcjonistycznych. Jednocześnie, jako anty-antyrelatywista nie przyjmuje aksjomatycznej tezy relatywizmu uznającej wzajemną nieprzekładalność semiotycznych światów poszczególnych kultur. Aby uprawiać antropologię trzeba po prostu założyć możliwość przekładu, jakkolwiek przekład ten byłby niedoskonały. Rozwiązanie to jedni nazwą ostrożnym. Osobiście, podpisuję się pod tą oceną, bo unikanie łatwych rozwiązań i otwartość Geertza jako postawa intelektualna robi na mnie, co tu kryć, wrażenie. Inni jednak zarzucą mu eskapizm i hołdowanie nierealistycznym iluzjom. Bo czy możliwe jest tu poprzestanie na programie złożonym praktycznie z samych negacji?

    Z tej bardzo szkicowej prezentacji koncepcji Geertza, zarysowanych w "Zastanym świetle" wynika jedno - jego propozycje budzić mogą szereg kontrowersji. Być może więc zwolennicy jasno stawianych tez zarzucą mu tu strategię teoretycznych uników czy też po prostu decyzyjną niemoc. I choć racje ich rozumiem, chciałabym jednak Geertza bronić. Dlaczego? Ponieważ Geertz nie jest filozofem, zobowiązanym do prób rozwiązywania epistemologicznych bolączek. "Jestem od początku do końca etnografem i pisarzem etnograficznym; nie tworzę systemów" - deklaruje. 3 Jego strategią jest świadome pielęgnowanie wrażliwości antropologicznej, co wiąże się, według Geertza, z unikaniem wszelkich konstrukcji teoretycznych o nadmiernych ambicjach poznawczych. Świadectwem walorów owej strategii są jego osiągnięcia naukowe. Zasługujące na może szumne, lecz w pełni zasłużone miano wybitnych. W ocenie tego antropologa kierowałabym się przede wszystkim kryterium pragmatycznym. Tym samym nie rozważałabym jego propozycji teoretycznych w abstrakcyjnej próżni - w separacji od jego dokonań naukowych. Przeciwnie, według mnie, należy je ocenić pod kątem wyników, jakie przynosi ich zastosowanie. Pragmatystą jest zresztą sam Geertz. Jego droga ciągłej polemiki i wzniecania intelektualnego fermentu nie jest podporządkowana destruktywnemu sceptycyzmowi czy autotelicznym deliberacjom. W rzeczywistości służy ona konstruktywnemu projektowi metodologii, która przyniesie po prostu wymierne efekty w postaci wrażliwego, otwartego sposobu uprawiania antropologii.

    Jeszcze kilka słów o pragmatyzmie Geertza, którego bagatelizować nie można. Autor "Zastanego światła" nawiązuje do filozoficznych tradycji amerykańskiego pragmatyzmu, (choć, trzeba zaznaczyć, nie wszystkie założenia pragmatystów przyjmuje). Tym samym nie jest po prostu wyznawcą kultu efektywności, a jego refleksja nie prowadzi w prostej linii do metodologicznego anarchizmu - zgody na wszelkie możliwe środki osiągania naukowych wyników, o ile tylko wykażą się one skutecznością. Niektórzy zadać tu mogą pytanie - czy opowiedzenie się za pewnym programem filozoficznym nie jest dowodem niekonsekwencji Geertza, deklarującego jednocześnie swą antysystemowość i niechęć wobec przyjmowania jakichkolwiek tradycyjnych epistemologicznych rozwiązań - wieszczących nam rychłą odpowiedź na pytania: jaki jest świat lub na czym polega mechanizm ludzkiego poznania? Wątpliwość tę można spokojnie oddalić, bo Geertz wcale niekonsekwentny nie jest. Pragmatyzm, w myśl jego zwolenników, to nie metateoria lecz pewna technika filozofowania. To strategia myślenia rezygnująca z metanarracji, ale (na szczęście) nie z intelektualnej dyscypliny. Czyli dość rozsądny filozoficzny minimalizm. Ostatnią, lecz nie mniej ważną kwestią, którą chciałabym rozwinąć jest kwestia postawy etycznej, stojącej za pragmatyzmem Geertza.

    Myślenie antropologiczne, w jego ujęciu, jako myślenie otwarte, nie okopujące się w szańcach jakichkolwiek teorii nie jest nigdy moralnie neutralne, bowiem świat kultury to świat wartości, nie zaś faktów. Dlatego to, powtórzę raz jeszcze, próba gorliwego osiągnięcia scjentystycznego ideału czyli pełnego dystansu obiektywisty jest postawą karkołomną. Równie karkołomna okazuje się postawa antropologa, który nie jest w stanie osiągnąć jakiegokolwiek dystansu - bo w konsekwencji nie może przekroczyć świata własnych wartościowań. Obranie którejkolwiek z tych postaw kończy się fiaskiem, każda bowiem uniemożliwia rozumienie Innego.

    Pewnie, stwierdzenia te trącą banałem. Tyle, że u Geertza nie są to twierdzenia lecz dyrektywy - fundament z trudem wypracowanej etyki zawodowej i zarazem osobistej. Rozumienie Innego jest dla Geertza nie tylko zadaniem poznawczym, lecz (i przede wszystkim) zadaniem etycznym. Dlatego też życie antropologa nieustannie splatać się musi z badawczą pracą, zaś związane z nią zaangażowanie etyczne nie wyklucza wcale wrażliwości poznawczej - wręcz przeciwnie, pozwala jej osiągnąć bezstronność.

    "[...] Skoro zaś umiejętność patrzenia na ludzi i wydarzenia (a także na siebie) okiem zarazem chłodnym i nieobojętnym jest jednym z najbardziej nieomylnych znaków dojrzałości zarówno człowieka jak i społeczeństwa, to ten rodzaj doświadczenia badawczego posiada dla kultury głębsze i raczej odmienne implikacje moralne niż inne, częściej omawiane po tym kątem jego typy. Zawodowy obowiązek analitycznego podejścia do spraw ludzkich nie jest sprzeczny z osobistym obowiązkiem ustawiania ich w określonej moralnej perspektywie. Etyka zawodowa opiera się na etyce osobistej i z niej czerpie swoją siłę; staramy się zachować wiarę, że ślepota - czy uleganie złudzeniom - okalecza cnotę, tak jak okalecza ludzi. Bezstronność bierze się nie z braku zaangażowania, lecz z pewnego rodzaju przejęcia się dostatecznie elastycznego, by wytrzymać ogromne napięcie pomiędzy reakcją moralną a obserwacją naukową, napięcie, które zresztą rośnie w miarę pogłębiania się moralnej percepcji i postępów w naukowym rozumieniu. Ucieczka w scjentyzm lub przeciwnie - w subiektywizm, jest jedynie sygnałem, że to napięcie stało się nie do wytrzymania, że nerwy odmówiły posłuszeństwa i trzeba było dokonać jakiegoś wyboru dla stłumienia: albo własnego człowieczeństwa, albo własnego racjonalizmu. W nauce sytuacje takie są patologią, a nie normą" 4.

    Jeśli pragmatyści za jedyne kryterium prawdziwości uznają użyteczność, to Geertz uznaje za użyteczne to, co przyczynia się do pielęgnowania etycznej wrażliwości, a w efekcie - do głębszego rozumienia Innego - czynności tak poznawczej, jak moralnej. Pragmatyzm, sądzi Geertz, nie pozwala uprzedmiotowić człowieka w ramach jakiejkolwiek teorii systemowej. Wszystko to brzmi dość ładnie, niestety, jako założenie jest znowu dyskusyjne. Bo z filozoficznego punktu widzenia pragmatyzm wcale nie musi implikować moralnej wrażliwości, która pozostaje bądź co bądź kwestią raczej indywidualną. Tak zresztą jak wysoce indywidualna, chciałoby się rzec - autorska jest recepta Clifforda Geertza na uprawiania antropologii.

    Kończąc już, pozwolę sobie na ocenę: książkę "Zastane światło" przeczytać warto. Z racji błyskotliwego stylu, pełnego czasem retorycznej, ale zawsze budzącej żywe reakcje czytelnika werwy oraz z racji fermentu intelektualnego, który niewątpliwie jest ona w stanie wywołać. Kwestia, czy zgodzimy się z jej autorem, czy staniemy się jego oponentami pozostaje drugorzędna. Geertz, niezależnie od kontrowersyjności niektórych z jego sformułowań, pozostaje świetnym bo inspirującym rozmówcą.

Marta Rakoczy

Clifford Geertz, Zastane światło. Antropologiczne refleksje na tematy filozoficzne, przełożył Zbigniew Pucek, TAiWPN Universitas, Kraków 2003, stron 348.

1. C. Geertz, Zastane światło, przeł. Z. Pucek, Kraków 2003, s. 11.
2. Tamże, s.114.
3. Tamże, s. 5.
4. Tamże, s. 56.

 


 

in: Uniwersytet Kulturalny (Uniwersytet Warszawski, Wydział Polonistyki: Warszaw/POL), Numer V 2005 r.

 


Using this text is also subject to the general HyperGeertz-Copyright-regulations based on Austrian copyright-law (2001), which - in short - allows a personal, nonprofit & educational (all must apply) use of material stored in data bases, including a restricted redistribution of such material, if this is also for nonprofit purposes and restricted to the scientific community (both must apply), and if full and accurate attribution to the author, original source and date of publication, web location(s) or originating list(s) is given ("fair-use-restriction"). Any other use transgressing this restriction is subject to a direct agreement between a subsequent user and the holder of the original copyright(s) as indicated by the source(s). HyperGeertz@WorldCatalogue cannot be held responsible for any neglection of these regulations and will impose such a responsibility on any unlawful user.

Each copy of any part of a  transmission of a HyperGeertz-Text must therefore contain this same copyright notice as it appears on the screen or printed page of such transmission, including any specific copyright notice as indicated above by the original copyright holder and/ or the previous online source(s).